Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Porozcinałem te kartki

Rozmowa z Cezarym Zychem, dyrektor festiwalu Poznań Baroque

Cezary Zych, fot. archiwum prywatne - grafika artykułu
Cezary Zych, fot. archiwum prywatne

Ewa Obrębowska - Piasecka: Zajmujesz się barokiem od bardzo dawna, związałeś z nim dużą część swoje aktywności. Pamiętasz jeszcze ten moment, kiedy barok się dla Ciebie zaczął?

Cezary Zych: W 1980 roku byłem we Francji. W związku z tym, że Wałęsa właśnie przeskoczył przez mur i zaczęły się strajki, robiłem tam za bohatera narodowego...

Wszystkiego się spodziewałam, ale nie opowieści o polskiej polityce!

- A to się właśnie tak zaczęło. Wszedłem tam do sklepu płytowego, sprzedawca zorientował się, że jestem Polakiem i powiedział: "Słuchaj stary, pracuję do 18, pójdę po jakieś wino, to sobie usiądziemy i pogadamy". I gadaliśmy. Słuchaliśmy muzyki. Pierwsza płyta, którą włączył, to był Mesjasz Haendla z Christopherem Hogwoodem. Szokujące doznanie.

Wtedy pierwszy raz usłyszałeś brzmienie dawnych instrumentów?

- Wtedy pierwszy raz usłyszałem tak granego Haendla. I to się stał moment symboliczny.

Ile miałeś wtedy lat?

- 20.

Jako polski dwudziestolatek szukałeś we francuskim sklepie płytowym właśnie takiej muzyki?

- Szukałem wszystkiego i buszowałem po wszystkim. Tu niedaleko... Jak się nazywa ta ulica? 27 Grudnia? Mieliśmy wtedy w Poznaniu sklep płytowy, ale w nim nie było nic. A w małym francuskim miasteczku - wręcz przeciwnie.

Byłeś melomanem od zawsze?

- Byłem nietypowym dzieckiem, bo mając lat 12 słuchałem Coltrane'a czy Davisa, ale to wynikało przede wszystkim z tego, że wychowywałem się w Zielonej Górze, a tam jazzujące środowisko było dość silne. Słuchałem też, jak wszyscy moi rówieśnicy w tamtych czasach, rocka.

A co się działo z Twoją fascynacją barokiem? Wróciłeś do Poznania i przygoda się skończyła?

- Tak to mogło wyglądać, bo u nas nie było szansy na kontynuowanie takich zainteresowań, ale poszedłem do Biblioteki Uniwersyteckiej i tam znalazłem mnóstwo współczesnej literatury poświęconej muzyce dawnej. Nie wiem, kto to kupił. Na pewno nikt tego nie czytał - kartki nie były rozcięte, więc je porozcinałem.

Jak to możliwe, że to się tam znalazło?

- Nie mam pojęcia. W każdym razie bardzo mi się ten zbiór przydał. Nadal słuchałem jednak wszystkiego. Na szczęście mieliśmy w Polsce radio, a w nim kilkoro łebskich ludzi, którzy wkładali dużo pasji w swoje programy muzyczne.

Myślę, że to oni w dużej mierze ukształtowali nasze muzyczne gusty.

- Na pewno. Do dziś mam poczucie, że to się odbywało trochę "wybiórczo", bo zależało od ich możliwości finansowych, ich znajomości zagranicznych, ich własnych gustów wreszcie. Z pasją szukam dziś na YouTube tego wszystkiego, do czego wtedy nie miałem dostępu i wciąż odkrywam, że było tego bardzo dużo. Często są to rzeczy znacznie ciekawsze niż to, co wtedy uznawaliśmy za najlepsze.

Nie przeraża Cię czasem ta wielość?

- Nie. Raczej porządkuje mi ogląd rzeczywistości. Ktoś, kogo uznawałem za rewolucjonistę, okazuje się nagle epigonem albo odwrotnie. To ciekawe doświadczenie. Ciekawe jest też obserwowanie tego, jak młode pokolenie nie przykłada dziś większej wagi do pozaartystycznej roli muzyki, jak kultura wysoka przenika się z kulturą popularną. Dla nas ważne były także postawy życiowe, ideowe, a czasem po prostu ideologiczne. Dla mnie są zresztą w jakimś sensie ważne do dziś. Mam pewien kłopot ze słuchaniem nawet bardzo dobrej muzyki ludzi, którzy bywali podli.

Rozmawiała Ewa Obrębowska-Piasecka