Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

To, do czego każdy tęskni

- Nie ma co się obrażać, że historia zafundowała nam taką, a nie inną otoczkę. Trzeba się z tym uporać - mówi Hanna Grzeszczuk-Brendel*, historyk sztuki i autorka książki "Mieszkanie w mieście. Poznań w kontekście europejskich reform mieszkaniowo-urbanistycznych".

. - grafika artykułu
Hanna Grzeszczuk-Brendel, fot. A. Jastrzębowski

Czy mieszka Pani w którymś z miejsc przywołanych w książce?

I tak i nie. Mieszkam na Jeżycach, ale nie w tych zespołach, które opisywałam.

Jeżyce, czyli Trakt Królewsko-Cesarski.

Jestem zdeklarowanym mieszczuchem i dobrze się czuje właśnie w śródmieściu.

To stąd zainteresowanie tematyką mieszkania w mieście na przełomie XIX i XX wieku?

Zawsze krążyłam wokół sztuki przełomu XIX i XX wieku. Najpierw zajmowałam się malarstwem tego okresu, potem pojawiła się architektura. Ten temat nie był zbadany, architektura mieszkaniowa była traktowana jako budownictwo. To co było poznane w tym okresie, to przede wszystkim reprezentacyjne budynki Dzielnicy Cesarskiej. Ten temat rozwinęłam aż do końca II wojny światowej.

Czytając "Mieszkanie w mieście..." odniosłem wrażenie, że Poznań w tym czasie był mocniej związany z Berlinem niż z Warszawą.

To wynikało przede wszystkim z sytuacji politycznej, Poznań był częścią zaboru pruskiego. Również później nowe tendencje przychodziły do Polski z Niemiec, gdzie ważnym ośrodkiem był chociażby Bauhaus. W dwudziestoleciu międzywojennym Warszawa była administracyjną stolicą i stawała się silnym ośrodkiem artystycznym, ale nie aż tak samodzielnym jak Amsterdam czy Berlin. Należy też pamiętać o kwestii środowiska - poznańscy architekci byli najczęściej absolwentami uczelni niemieckich, natomiast w okresie międzywojennym dołączyło środowisko wykształcone we Lwowie, na czele z Władysławem Czarneckim. A w trakcie II wojny światowej Poznań został przecież włączony do III Rzeszy jako stolica Kraju Warty.

W czasie Trzeciej Rzeszy nie planowano zburzenia Poznania?

Planowano silne przekształcenia śródmieścia, bo było zdominowane przez architekturę pruską. Pokazuje to przebudowa Zamku na zlecenie Hitlera, gdzie chciano odżegnać się od tradycji wilhelmowskiej. Programowo w Trzeciej Rzeszy odrzucano architekturę modernistyczną, stąd jeśli w Poznaniu Niemcy mieli do czynienia z obiektami modernistycznymi, to traktowano je jako dowód na fatalną kulturę budowlaną Polaków, która zasługiwała na zburzenie czy przekształcenie.

Ale budynek ZUS nadal stoi.

Niemcy prowadzili w tym czasie wojnę, nie mogli wszystkiego zburzyć. Również powojenne władze polskie mimo planów nie zdecydowały się na wyburzenie Zamku, który po przebudowie Hitlera bardzo ranił uczucia Polaków - to było zbyt kosztowne. Tak, jak niestety całkowicie zburzono uszkodzoną w trakcie wojny Wieżę Górnośląską.

Budynki są świadectwem historii.

A historia czasem jest bolesna. Wrogość wobec niechcianych budynków jest w jakiś sposób zrozumiała, natomiast z czasem te emocje opadają, zaczynamy oswajać przestrzeń.

Uważam, że historię mamy jaką mamy - a skoro coś już jest, to zasługuje na zbadanie. Nie ma co się obrażać, że historia zafundowała nam taką, a nie inną otoczkę. Trzeba się z tym uporać.

Wyobraża sobie Pani jak Poznań funkcjonowałby bez fortyfikacji?

W momencie gdy Prusacy zajęli Poznań, powstał plan jego rozszerzenia jako miasta otwartego. Fortyfikacje zaczęto budować dopiero w latach 20-tych XIX wieku. Była szansa, by Poznań nie był miastem zamkniętym w obrębie fortyfikacji. Powstaje pytanie - czy gdyby Poznań był miastem otwartym i nie wymagał tak wyraźnie poprawy sytuacji mieszkaniowej, to czy mielibyśmy tak interesujące obiekty, jakie powstały w początkach XX wieku po rozszerzeniu Poznania? Być może nie byłoby potrzeby, by takie nowoczesne zespoły mieszkaniowe budować.

Przeludnienie wewnątrz fortecy było duże.

Poznań należał do jednego z bardziej przeludnionych miast w Niemczech.

Czy fakt istnienia fortecy pogłębił problem z Wartą? Już Joseph Stübben zwracał uwagę na konieczność odzyskania rzeki dla Poznania.

Nie pamiętamy już o tym, że Warta była mocno zakrzywiona, co powodowało duże niebezpieczeństwo powodzi. I dopiero wyprostowanie koryta spowodowało, że stała się mniej groźna. Natomiast jest faktem, że przy budowie fortów uwzględniono to ryzyko powodziowe i wprowadzono tereny zalewowe w obręb fortyfikacji.

Jeszcze inna kwestia wiązała się z tym, że Chwaliszewo, Śródka, to były dzielnice zamieszkałe przez uboższą ludność i... nikt się specjalnie nie interesował tymi dzielnicami.

Mieszkańcy śródmieścia dzisiaj narzekają na brak miejsc innych, niż te zbudowane z cegły i betonu - nie ma gdzie pobawić się z dzieckiem, pospacerować.

Próbowano temu zaradzić w okresie międzywojennym, kiedy Czarnecki razem z Wodziczką stworzyli system klinowo-pierścieniowy, gdy te tereny miały wnikać do centrum i zaczęto też tworzyć różnego rodzaju skwery i placyki rekreacyjne. W tej chwili powinien przyjść czas na to, co kiedyś nazywało się sanacją kwartałów śródmiejskich i co zresztą zaczęto realizować na dość szeroką skalę w wielu miastach europejskich. Mianowicie najczęściej w środku kwartałów są obiekty małowartościowe - nieciekawe budynki, szopy, magazyny. W wielu miejscach te budynki są rozbierane i wyburzane, a wewnątrz kwartałów powstają przestrzenie sąsiedzkie, które pozwalają na wprowadzenie zieleni. Nie tworzy się osobnych podwórek dla każdej parceli, tylko rewitalizacja obejmuje cały kwartał. To jest pomysł sięgający tych działań i idei z przełomu XIX i XX wieku. Wówczas uważano, że budowa w skali kwartału pozwala zrealizować te wytyczne - zieleń, słońce, powietrze w sąsiedztwie mieszkania wtedy, kiedy wyjdzie się ze ścisłych granic działki.

Dlaczego teraz się tak nie myśli?

Nakłada się tu kilka przyczyn, np. krytyka osiedli. Błędem było to, że te osiedla ignorowały miasto i - w większości wypadków - tworzyły mało przyjazną przestrzeń. Obecny regres dziwi mnie o tyle, że właśnie w okresie działań reformatorskich mamy do czynienia z kapitalizmem, czyli gospodarką nastawioną na zysk. Przy czym ten zysk miał być osiągany z zapewnieniem najwyższych standardów mieszkaniowych. Świetnym przykładem przestrzeni, gdzie jakość przekładała się na większy zysk jest dzielnica Johowa przy dzisiejszej ulicy Matejki.

To była taka ówczesna deweloperka!

Max Johow był ewidentnie deweloperem, gdyby to przyłożyć do dzisiejszych kryteriów. Kupił ziemię i wybudował domy. Potrafił rozpoznać, że ludzie zapłacą chętnie za coś, co jest wartością dodaną. Na planach są bardzo wyraźnie zaznaczone zarysy kamienic, które można było budować w stylu jakim się chce i z jakimi się chce dekoracjami. Natomiast założenie było takie, że nie dopuszczano oficyn, istniały świetliki, które zapewniały dobrą wentylację i dopływ światła. Jest zieleń - nieprzypadkowo ta dzielnica powstała przy Parku Wilsona.

Równocześnie powstaje kompleks na ulicy Rolnej.

Projekty dla Rolnej powstały przed I wojną, a obecna zabudowa to budownictwo miejskie. Osiedla robotnicze powstawały dalej od centrum, co wynikało z dążenia do obniżenia kosztów budowy i utrzymania. Czynniki ekonomiczne wymuszają pewne rozwiązania.

To powód, dla którego w Poznaniu nie było wielkich założeń mieszkaniowych? W Warszawie powstał wówczas Żoliborz.

Żoliborz był budowany jako tanie osiedle na peryferiach stolicy. W Poznaniu było na rynku bardzo dużo mieszkań zbudowanych do I wojny światowej i po wojnie miały one bardzo dobrą jakość, to były bardzo dobre mieszkania. Poza tym w Poznaniu nie było aż tak silnego proletariatu. Problem mieszkaniowy zaostrzył się przy okazji kryzysu światowego pod koniec lat dwudziestych, kiedy rozszerzył się problem bezdomności. Wtedy powstała m.in. koncepcja Naramowic i osiedla dla bezdomnych. Planowano i budowano ogromną ilość peryferyjnych osiedli na obrzeżach Poznania.

Czy "Mieszkanie w mieście" można traktować jako przewodnik po Poznaniu?

Dla wszystkich osób które oprowadzałam - z Poznania i spoza Poznania - opisywane w książce obiekty są odkryciem. Niestety, nie są już efektowną architekturą. Dla mnie taką zmarnowaną szansą jest właśnie dzielnica Johowa, gdzie to, co jest największą wartością tego obiektu - zaplanowane wspólne podwórza - jest kompletnie zdewastowane. Pojedyncze budynki zyskałyby oprawę, gdyby przywrócić te ciągi zieleni wewnątrz kwartałów.

Tradycja działań reformatorskich którą opisuję, choć została mocno zagubiona w Poznaniu, to przy wszystkich zmienionych uwarunkowaniach może być nie tyle przewodnikiem, co inspiracją, aby myśleć o mieście inaczej niż na sposób deweloperski. Z uwzględnieniem komfortu mieszkania, który wiąże się także z komfortem miasta i miejskości rozumianej przez dość zwartą zabudowę. I oferującą mieszkańcom to, do czego każdy tęskni - bliskość zieleni i dobre powierzchnie sąsiedzkie.

rozmawiał Adam Jastrzębowski

* Hanna Grzeszczuk Brendel - historyk sztuki, zajmuje się zagadnieniami architektury i miasta w XIX i XX Wieku. Pracownik Zakładu Historii Teorii i Ochrony Dziedzictwa na Wydziale Architektury Politechniki Poznańskiej. Autorka licznych artykułów i opracowań naukowych z dziedziny budownictwa mieszkaniowego XIX i XX wieku.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019