Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Nie lubię lukrowania historii

- Sendlerowa cały czas miała świadomość, że jej opowieści są bardziej przykryciem tamtej rzeczywistości, niż jej ujawnieniem. Dlatego tak bardzo kontrolowała tę opowieść, nie zgadzała się, aby jej pierwsza biografka, Anna Mieszkowska, czegokolwiek poszukała na własna rękę w archiwum albo porozmawiała z kimś - mówi Anna Bikont*, laureatka tegorocznej Poznańskiej Nagrody Literackiej im. Adama Mickiewicza, a także Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego.

. - grafika artykułu
Anna Bikot, laureatka tegorocznej Poznańskiej Nagrody Literackiej im. A. Mickiewicza, fot. M. Łozińsk

Zacznę od gratulacji z okazji Poznańskiej Nagrody Literackiej za książkę Sendlerowa. W ukryciu. Wyróżnienie jak najbardziej zasłużone dla ważnego i potrzebnego dzisiaj dzieła.

Dziękuję, jestem bardzo wzruszona. Zwróćmy uwagę, że Poznań nagradza książkę o warszawskiej bohaterce.

Skoro o Sendlerowej mowa: ile czasu, energii, pracy w archiwach, kosztowała Panią ta książka?

Łącznie zajęło to cztery lata, z tym że w ciągu tego czasu miałam też inne zajęcia, teksty do "Gazety Wyborczej" czy też jeżdżenie po Stanach z promocją My z Jedwabnego. Generalnie dużo pracuję i to tak, że siedzę od rana do wieczora. Przed każdą kolejną książką wyobrażam sobie, że nie będzie już tak czasochłonna, a potem zawsze wychodzi inaczej. Nie mam odrębnego czasu tylko na pisanie, staram się pisać jakieś fragmenty już w trakcie zdobywania materiałów. Najwięcej czasu zajęły poszukiwania archiwalne. Moim zamierzeniem było napisanie książki o dzieciach żydowskich ukrywanych w czasie Holocaustu. Wybrałam dzieci z kręgu tych uratowanych przez Irenę Sendlerową, i myślałam, żeby na końcu dać rozdział o mitach wytworzonych wokół tej postaci, o legendarnej liczbie 2,5 tys. dzieci. Książka nie była planowana jako jej biografia. Ale z czasem zaczęłam się coraz bardziej wciągać w postać Sendlerowej, tego jak mało o niej naprawdę wiadomo, jaką była nieoczywistą osobą. Wiele się nie zgadzało, wiele nie mogłam uchwycić czy spiąć, bo nie było potrzebnych materiałów, co do których spodziewałam się, że będą. Szukałam po omacku.

Powiedziała Pani, że ciągle czyta o Holocauście i nie przestaje pogłębiać swojej wiedzy na ten temat. Czy jako czytelnicy, mamy się spodziewać kolejnego reportażu historycznego?

Tak. Mam już jedną książkę do której mam zebrane opowieści, muszę tylko znaleźć czas, żeby ją  napisać. Głównie jednak czytam "bezinteresownie". Centrum Badań nad Zagładą Żydów wykonuje niezwykła pracę, wydaje fantastyczne rzeczy, dzienniki, dokumenty z czasu Zagłady. W każdej z historii o Holocauście, ile by się nie wiedziało, coś zaskakuje, porusza. Mało jest świadectw Polaków, nie było to ich główne doświadczenie, nie mieli też takiego imperatywu opisania Zagłady jak Żydzi. Żydowskich świadectw jest niesamowicie dużo.

Powiedziała Pani również, że podczas pisania książki, proces tworzenia struktury był bardzo problematyczny, bo wraz z kolejnym "odbrązawianiem" Sendlerowej, nie mogła Pani pożenić historii które miała, z jej osobą albo na odwrót. Ile materiału nie trafiło do książki?

Nie lubię terminu, "odbrązowienie", ponieważ naprawdę uważam, że na nowo stawiam Sendlerowej pomnik. Starałam się pokazać, jak niesamowita była praca, którą robiła, jaki to był samotny wysiłek przeciwko otoczeniu. Natomiast pokazuję ją prawdziwszą niż do tej pory ją pokazywano, to na pewno. Ile rzeczy nie weszło? Zawsze do książki non fiction coś nie wchodzi, bo mam do czynienia z prawdziwymi ludźmi i ich rodzinami i muszę to uszanować.

Natknąłem się na takie zdanie: "Obok Kapuścińskiego non-fiction i Gombrowicza Suchanow, Sendlerowa. W ukryciu okazała się najpopularniejszą biografią demitologizującą". To wyróżnienie czy bardziej ogarnia Panią złość?

W ogóle się nie złoszczę i jestem zdania, że każdy ma prawo interpretować jak chce. Uważam, że tworzę nową, prawdziwszą mitologię Sendlerowej i że opisuję czym naprawdę była pomoc żydowskim dzieciom, wyprowadzając ją ze świata baśniowego. To jest coś do czego nie mam cierpliwości. Nie lubię cukierkowatości przykładanej do Holocaustu, takiego polewania lukrem. Dla mnie to obraża pamięć ofiar. Zależy mi na tym, aby opowiadać prawdziwe historie. Nie chodzi mi o zdemitologizowanie Sendlerowej, tylko opowiedzenie czym naprawdę był Holocaust.

Wraz z premierą i entuzjastycznymi opiniami książki, krytycy zarzucili Pani "znęcanie się" nad Sendlerową.

Zależało mi na tym, co powiedzą osoby, które cenię, szanuję, i które są ekspertami w tej dziedzinie. Pierwszą recenzją, jaka się ukazała, była ta Mariana Turskiego w "Polityce" -trudno o większy autorytet. Była bardzo pozytywna. Turski napisał, że na nowo stawiam pomnik Sendlerowej. Odetchnęłam z ulgą. Niezależnie od tego, kto jakie głupoty napisze, będę się trzymała tego co napisał Turski. A Sendlerowej nie nękam. Ona była bardzo złożoną osobą i właśnie to staram się pokazać. Rozumiem, podtrzymywała nieprawdziwe wersje swojej działalności i jednocześnie mile łechcące ego współrodaków. Była niedoceniana przez całe życie, a chciała być lubiana i kochana, to normalne. A też te baśniowe opowieści przykrywały to co naprawdę wiedziała i z czym jest ciężko było żyć. Nie mogła spać sama, bo nękały ją wtedy wojenne koszmary nocne. W rozmowach prywatnych powtarzała, że jest potrzebna, bo po Jedwabnym Polsce był potrzebny bohater i że jest narodowym alibi. To wykorzystywanie jej osoby doprowadzało ją do pasji. Nie była tylko tą łagodną, starszą panią, którą pamiętamy ze zdjęć i filmów. Była bardzo ostrą i stanowczą osobą, inaczej nie zajmowałaby się ratowaniem na taką skalę dzieci żydowskich, co wymagało i niesamowitej odwagi i determinacji.

W pani bibliografii jest sporo książek o kobietach, choćby biografia Szymborskiej czy antologia Kobiety, które igrały z PRLem. Weźmie Pani na warsztat jakiś męski żywot?

Tak się składa, że właśnie kończę biografię Jacka Kuronia. To będzie duża i solidna biografia, a pracy było trzy razy więcej niż nad książką o Sendlerowej! Ale prawdą jest, że zajmowanie się kobietami sprawia mi przyjemność. Zostały niedopowiedziane w historii, a tak warto o nich opowiadać. Cieszę się, że nie tylko Sendlerowa jest u mnie centralną postacią, ale całe grono kobiet wokół niej. Wydobywam z cienia fantastyczne postacie, jak Jadwiga Piotrkowska, której poświęciłam dwa rozdziały. Przez jej dom przewinęło się pięćdziesiąt żydowskich dzieci! Wszystkie te kobiety nadają się na feministyczne patronki - silne, niezależne, niesłychanie odważne, nietuzinkowe i nieoczywiste.

Inaczej niż dotychczas ukazała Pani osobę, której życie jest w pewien sposób dobrem wspólnym, towarem eksportowym Polski. Zarzucano Pani antypolskość czy popularne dzisiaj szarganie dobrego imienia naszego kraju?

Z zasady nie czytam postów. Jeżeli słyszę takie zarzuty to dlatego, że opowiadają mi o nich znajomi. Ale przyzwyczaiłam się, że po moich tekstach dotyczących Zagłady publikowanych w "Gazecie Wyborczej" dowiaduję się o tysiącach nienawistnych postów.

Czy gdyby zabrała się Pani za książkę o Sendlerowej 20, 30 lat temu, mogłaby w ogóle powstać w takim formacie? Czy teraźniejszość jest w pewien sposób zielonym światłem dla tak ikonicznych biografii?

Dwadzieścia albo trzydzieści lat temu nie byłabym w stanie napisać takiej książki. Zanim się odpowie na pytania, trzeba najpierw umieć je zadać. Nasz poziom wiedzy był wtedy niewystarczający. To książka Jana Tomasza Grosa Sąsiedzi spowodowała, że otworzył się temat stosunków polsko-żydowskich w czasie Zagłady. Odkąd powstało Centrum Badań Nad Zagładą Żydów, nasza wiedza może przyrastać lawinowo. Bez niej i tych wszystkich przeczytanych książek, nie umiałabym zrozumieć dokumentów które czytałam, ani zadać dobrych pytań moim rozmówcom. Nie byłabym w stanie ocenić, ile z tego co mówiła Sendlerowa było prawdopodobne, a co zdarzyło się naprawdę. Uratowanie jednego żydowskiego dziecka już było cudem absolutnym.

O co by Pani zapytała Sendlerową dzisiaj, twarzą w twarz i bez świadków?

Zapytałabym, czy nie zgodziłaby się opowiedzieć mi naprawdę tego wszystkiego co się działo, ponieważ ona nigdy tego nikomu nie wyjawiła i to jest straszna szkoda. Ale tak naprawdę chyba nie śmiałabym ją o to zapytać.

Ale z Pani książki wynika, że w którymś momencie ona sama zaczęła wierzyć w historie, które wokół niej narosły i które w jakimś stopniu pomogła stworzyć.

Na pewno by się nie zgodziła. Trzeba bardzo dużo siły, by konfrontować się z koszmarem Holocaustu, kiedy jest się sławną i już bardzo starszą panią. Sendlerowa została odkryta przez 14-letnie licealistki z Kansas, więc to naturalne, że opowiadała im o czasach Holocaustu w baśniowy sposób. Jednak cały czas miała świadomość, że jej opowieści są bardziej przykryciem tamtej rzeczywistości, niż jej ujawnieniem. Dlatego tak bardzo kontrolowała tę opowieść, nie zgadzała się, aby jej pierwsza biografka, Anna Mieszkowska, czegokolwiek poszukała na własna rękę w archiwum albo porozmawiała z kimś.

Chciałem zapytać o następną książkę, ale uprzedziła mnie Pani.

Jesienią ukaże się biografia Jacka Kuronia, już skończona. Wróciłam do mojego tematu, czyli stosunków polsko-żydowskich w czasie Holocaustu. Historia jest też o uratowanych dzieciach żydowskich, część dzieje się po wojnie. Znowu miałam nadzieję, że to będzie książka, której nie poświęcę wielu lat życia, ale już widzę, że się nie uda.

rozmawiał Damian Nowicki

*Anna Bikont - dziennikarka, reporterka i pisarka, autorka m.in. takich książek jak I ciągle widzę ich twarze. Fotografia Żydów Polskich, My z Jedwabnego czy Sendlerowa. W ukryciu, współautorka (razem z Joanną Szczęsną) znakomitej biografii Wisławy Szymborskiej Pamiątkowe Rupiecie.

  • Gala wręczenia Poznańskiej Nagrody Literackiej
  • 25.05, g. 19
  • CK Zamek, Sala Wielka
  • wstęp wolny

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018