Kultura w Poznaniu

Film

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Kobieta na skraju załamania nerwowego

Duet reżysera Jasona Reitmana oraz scenarzystki Diablo Cody opowiada o macierzyństwie w taki sposób, że nawet bezdzietny facet po trzydziestce wychodzi z kina wzruszony. A to już, przyznać trzeba, nie lada sztuka.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Marlo zbliża się do czterdziestki i właśnie urodziła trzecie dziecko. Jest przemęczona i przepracowana, coraz gorzej idzie jej wyrabianie się z domowymi obowiązkami. Na dodatek ma problemy wychowawcze z 6-letnim synem Jonahem, który miewa silne napady złości. Mąż Drew niespecjalnie jej pomaga, w pracy zajmuje się bowiem wymagającym projektem, dlatego wieczorami ma ochotę już tylko na odpalenie konsoli i eksterminację hord krwiożerczych zombie. Kiedy więc brat proponuje Marlo skorzystanie z usług nocnej niani, ta w desperacji podejmuje odważną decyzję. Pewnego wieczoru do drzwi puka pełna młodzieńczego uroku, ale też inteligentna i otwarta na doświadczenia Tully, która wywróci życie wyczerpanej matki do góry nogami.

Reitman i Cody spotykali się wcześniej na planie trzykrotnie i za każdym razem opowiadali o autentycznych problemach. Szczerze, bez zadęcia, z niewymuszonym, błyskotliwym humorem. Nie inaczej jest z Tully - gorzką komedią obyczajową, w której twórcy mierzą się z mitem macierzyństwa. Daleko im do kreowania wyidealizowanej wizji matki superbohaterki, która jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki likwiduje wszelkie problemy, ale też nie przeginają w drugą stronę, przedstawiając matczyne życie jako nieustanną katorgę.

Ich historia bliska jest codzienności, z wszelkimi wiążącymi się z rolą matki urokami i trudami, często jednak z przewagą tych drugich, szczególnie kiedy wśród bliskich trudno o pomoc i zrozumienie. Nie sposób bowiem dostrzec wsparcie u zamożnej i zadbanej, odciążonej przez opiekunki bratowej, która wie jak ciężko jest w dziewiątym miesiącu ciąży, ledwo mogła bowiem w tym stanie uczęszczać na siłownię, albo w mężu, który w sypialni zakłada słuchawki na uszy i ratuje świat przed zalewem żywych trupów. Zresztą podział obowiązków u filmowych bohaterów symbolicznie oddają już pierwsze sceny filmu, w których kobieta, jak co wieczór, myje gąbką (niczym konia) całe ciało niesfornego syna, a mężczyzna zanosi córce do pokoju inhalator. Być może rację miała serialowa Ruth Fisher z Sześciu stóp pod ziemią, kiedy mówiła, że macierzyństwo to ekstremalne doświadczenie samotności.

W Marlo brawurowo wcieliła się Charlize Theron, która ani trochę nie przypomina siebie sprzed trzech lat, kiedy jako Furiosa przemierzała radioaktywną pustynię w Mad Maxie: Na drodze gniewu. Do roli przytyła bowiem 18 kilo i bez skrupułów, w sposób pełen sprzeczności, jednocześnie subtelnie i dosadnie, gra swym umęczonym ciałem. Udowadnia przy tym, że w każdym wydaniu jest piękną osobą, piękną kobietą i nade wszystko wspaniałą, utalentowaną aktorką. Ani o krok nie ustępuje jej Mackenzie Davis, która jako energetyczna Tully z częstotliwością nerda rzuca dziwacznymi ciekawostkami i porównaniami, a także wprowadza w życie Marlo wielkie zamieszanie. Paradoksalnie - w tym wiecznym życiowym chaosie - pomagając wycieńczonej matce ponownie odnaleźć siebie. Mamy dopiero maj i lata świetlne dzielą nas od całorocznych podsumowań, ale już teraz nie mam wątpliwości, że Theron i Davis znajdą się w ścisłej czołówce zestawień najlepszych aktorskich duetów.

Jest w Tully scena, w której Marlo siedzi przy stole na skraju wyczerpania, zostaje przez syna przypadkowo oblana herbatą, po czym ostatkiem sił ściąga z siebie koszulę i spuchnięta, w samym staniku, patrzy przed siebie pustym wzrokiem, nie reagując na żadne bodźce. Pada wtedy niewinne, dziecięce pytanie: "Mamo, co się stało z twoim ciałem?". Może inna scena, czyli uścisk niepokornego syna i zapewnienie: "lubię spędzać z tobą czas, mamo", będzie tutaj pokrętną i nieoczywistą, ale najtrafniejszą odpowiedzią?

Adam Horowski

  • "Tully"
  • reż. Jason Reitman

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018